+10
aga-i-leszek 9 grudnia 2015 22:09
Zapraszamy na II część naszej relacji z amerykańskiego #honeymoon. Część I znajdziecie tutaj: http://86915.fly4free.pl/blog/1574/honeymoon-czyli-nasza-amerykanska-przygoda-czesc-i/

DZIEŃ 4., 06.10
Z samego rana jedziemy na klasyczne, tłuściutkie śniadanie do rewelacyjnego baru, który pamiętaliśmy ze zdjęć ekipy Busem Przez Świat: Mr D’z w Kingman, Arizona. Dzięki temu, że stawiliśmy się tam już o 8 rano, byliśmy jedynymi klientami i mogliśmy swobodnie obfotografować całą knajpę. Po sycącym śniadaniu ruszamy na Route 66. Mijamy kolejne klimatyczne miasteczka, oldschool’owe sklepy i stacje benzynowe, takie jak kultową Hackberry General Store.









Jadąc dalej, w pewnym momencie wzdłuż drogi zaczęły pojawiać się czerwone tabliczki z humorystycznymi wierszykami - to bardzo znana w latach 50. reklama Burma-Shave. Z nieba siąpi deszczyk, zwiedzamy kolejne miasteczka, które przetrwały dzięki sławie Drogi Matki: Selingman i Williams.





Z Williams skręcamy na północ, a naszym celem jest 1,5km dziura w ziemi… Tak, chodzi o Wielki Kanion. Trochę obawiamy się poziomu skomercjalizowania tego miejsca, a sznur samochodów przed wjazdem na teren Parku zdaje się to potwierdzać – zobaczymy, co będzie dalej…W międzyczasie znajdujemy idealne miejsce na drugie śniadanie:



Mamy jeszcze jakieś 2h do zachodu słońca, jedziemy więc szybko na camping, rozstawiamy namiot (mimo braku rezerwacji udaje nam się znaleźć wolne miejsce w cenie 18$) i pędzimy na South Rim.
Pierwsze zderzenie: wow! Widok jest naprawdę niesamowity i trudny do opisania, co brzmi jak banał, ale tak naprawdę jest! Najbliższy z punktów widokowych - Mather Point - jest faktycznie oblegany przez turystów, decydujemy się więc na szybki spacer ścieżką w kierunku zachodnim.





Wystarczy przejść kilkaset metrów, by znaleźć puste miejsca, w których można w pełni rozkoszować się tymi fascynującymi widokami. Podziwiamy spektakl chmur, światła i cieni:













Wracając na camping zahaczamy o Grand Canyon Village, gdzie jemy bardzo sycącą zupę. Wspomnienie gorącego posiłku przyda nam się tej nocy – temperatura spadła wtedy prawie do 0°C.

DZIEŃ 5., 07.10
Rano zrywamy się około 5 – obudziły nas wyjące kojoty, przenikające zimno i chęć zaliczenia wschodu słońca nad Wielki Kanionem. Niestety, było dość pochmurno i szaro, spektakularnych zdjęć zatem nie będzie. Z drugiej strony, klimat niczym w krainie Mordoru też ma swój urok…:)



Początkowo planowaliśmy zejść do Kanionu jednym ze szlaków, ale zbliżający się deszcze skutecznie nas do tego zniechęcił, ruszyliśmy więc dalej. Po wyjechaniu z terenu Parku Narodowego udało nam się znaleźć trasę, z której roztaczał się rewelacyjny widok na wschodni kraniec Wielkiego Kanionu.



Dalej droga prowadzi przez rezerwat Indian, a zza okien naszej Srebrnej Strzały podziwiamy półdzikie konie i… stoiska z indiańskimi łapaczami snów, przy których Czerwonoskórzy parkują swoimi extra samochodami. Założę się, że na tych „oryginalnych wyrobach” na pewno jest pieczątka „Made in China”.







Przejeżdżamy przez Painted Desert i docieramy do mostu Navajo. Termometr wskazuje już prawie 30oC. Jest pięknie – stalowa konstrukcja mostu kontrastuje z ognistoczerwonymi skałami, schodzącymi do rzeki Kolorado.



Choć plan pierwotny był inny, decydujemy się pojechać trasą kilkanaście kilometrów za mostem. Podziwiamy skalne grzybki i docieramy do odcinka rzeki, gdzie jej kolor nie jest taki błotnisty, a hipnotyzuje zielono-niebieskimi odcieniami. Jest to miejsce zwężenia Kolorado, dzięki czemu nurt jest tu bardzo wartki, co stanowi frajdę dla spływających kajakarzy.





Wracamy na trasę do Page. Tego dnia zaliczymy jeszcze dwie atrakcje. Pierwszą z nich jest Waterhole Canyon, gdzie nie ma żadnych oznaczeń trasy i na czuja przemierzamy skalne pustkowie wzdłuż małego kanionu. Drugą atrakcją jest Horseshoe Bend – jedno z miejsc, które koniecznie chcieliśmy zobaczyć. Podkowa naprawdę robi wrażenie, nawet na moim obiektywie, który wprost nie ogarnął jej ogromu;)











Pod wieczór zajeżdżamy do Page, gdzie śpimy w Lake Powell Campground – świetna miejscówka, z widokiem na piękne jezioro położone na granicy stanów Arizona i Utah.



Rozbijamy namiot, wracamy do miasta na Taco Bell. Po gorącym prysznicu (2$) zajeżdżamy jeszcze do pobliskiego ośrodka - na campingu otrzymaliśmy vouchery, dzięki którym mogliśmy wejść na teren basenu hotelowego i przy okazji skorzystać z wifi – co za luksusy!

DZIEŃ 6., 08.10
Rano jemy śniadanie w towarzystwie rozkosznych króliczków i zwijamy dobytek. Zwiedzamy marinę i tamę na jeziorze Powell.





Naszym kolejnym celem jest Antelope Canyon, jednak na miejscu okazuje się… zamknięty z powodu ostatnich opadów! Sytuacji tej o mało nie przypłaciliśmy rozwodem – ja byłam zdesperowana, by zobaczyć ten cud natury i gotowa rozbić tam namiot i czekać do skutku, a Leszek ze swoim zdroworozsądkowym podejściem pozostał niewzruszony;) Po kilku minutach niepewności zapada ostateczna decyzja: ruszamy dalej do Navajo National Monument. Kilometrowa trasa prowadzi nas do punktu widokowego, z którego najlepiej widać jaskinię z ruinami osady, w której blisko 700 lat temu mieszkali Indianie Anasazi.





Obraliśmy kurs na kolejny punkt z listy marzeń – Monument Valley. Zanim tam dojedziemy, zatrzymujemy się przy charakterystycznej tablicy informującej nas o wjeździe na teren stanu Utah.





Na teren Doliny Monumentów wjeżdżamy po uiszczeniu opłaty 20$ (tak jak wspominałam, jest to teren zarządzany przez Indian i Annual Pass tu nie działa). Największym przeżyciem jest dla nas zdecydowanie off-road po czerwonej, piaszczystej drodze pomiędzy Monumentami – świetne emocje!















W ulubionej miejscówce Johna Wayne’a spędzamy jakieś 1,5h, niestety trzeba jechać dalej. Chwilę przed zachodem słońca podziwiamy jeszcze inną znaną formację skalną – Mexican Hat. W zupełnych ciemnościach znajdujemy ostatnie wolne miejsce na campingu.

DZIEŃ 7., 09.10
Zwijamy mokry od wilgoci namiot (rano okazało się, że spaliśmy nad rzeką) i jedziemy na kawę i zwiedzaniu fortu/osady w miejscowości Bluff. Miasteczko ma dla nas jeszcze jedną atrakcję: najprawdziwszy School Bus, który okazuje się być otwarty. Siadamy za kierownicą żółtego cudaka i przypominamy sobie wszystkie filmy, w których pojawiały się sceny z dzieciakami wracającymi ze szkoły. Extra!:)





Mijamy Church Rock i wjeżdżamy na teren Canyon Rims, gdzie jedziemy do Needles Overlook. Podziwiamy istnie marsjańskie krajobrazy i widoki przypominające te z Wielkiego Kanionu.



Jedziemy dalej do Moab, będącego bazą wypadową do dwóch parków narodowych: Arches National Park i Canyonlands. Pierwszy z nich zachwyca formami skalnymi w kształcie łuków, w tym spektakularnymi Windows Arches.









Nie mamy jednak czasu na zrobienie trasy, na końcu której można podziwiać najbardziej znany ze wszystkich zgromadzonych tu łuków - Delicate Arche. Ciekawostka: to właśnie on zdobi tablice rejestracyjne mieszkańców Utah. Czeka nas przecież jeszcze Kraina Kanionów, a słońce znów niebezpiecznie zbliża się do linii horyzontu. Canyonlands oferuje wiele punktów widokowych i tak naprawdę jest podobny do Needles Overlook, które zwiedziliśmy wcześniej, a gdzie straciliśmy dobre 2h, tak więc dla planujących podobną trasę radzimy zdecydować się na jedną z tych atrakcji.





Wszystkie campingi w pobliżu Moab są przepełnione, udaje nam się znaleźć miejsce dopiero w Green River. Okazuje się, że wygraliśmy życie – jest to camping położony w zielonej oazie nad rzeką – po raz pierwszy od tygodnia śpimy nie na skałach czy twardym żwirze wbijającym się w plecy, a na miękkiej trawie! Nocleg kosztuje nas 28$, jednak mamy dostęp do prysznicy i prądu.

DZIEŃ 8., 10.10
Rano startujemy do Goblin Valley (park stanowy, opłata 10$). Jest to urocza kraina usiana formami skalnymi, pomiędzy którymi można się gonić i troszkę powygłupiać.





Stamtąd jedziemy do Little Horse Canyon, który ma nam wynagrodzić wrażenia, które ominęły nas dwa dni wcześniej przez powódź w Antelope Canyon. Robimy 1,5h trasę, prowadzącą dnem kanionu, który systematycznie robi się węższy i węższy.. Strasznie nam się tam podoba, miejsce to zachwyca skałami mozolnie formowanymi przez płynącą wodę.





Jedziemy dalej do Capitol Reef National Park. Nie wiedzieliśmy o tym miejscu zbyt wiele i specjalnie się na nie nie nastawialiśmy, tymczasem zaskoczyło nas bardzo pozytywnie kilkoma cudami! Pierwszym z nich była piękna trasa prowadząca do Hickman Bridge.







Po 1,5h trekkingu ruszamy w dalszą drogę, jednak już po chwili zatrzymujemy się przy wielkim sadzie z jabłkami z zachęcającym napisem przy wejściu „U-PICK”. Okazuje się, że jest to „samoobsługowy” sad, gdzie można specjalnym przyrządem zrywać jabłka prosto z drzew, następnie je zważyć i wrzucić odpowiednią kwotę do metalowej skrzyneczki (1$/funt). Przednia zabawa!





Z dwoma funtami świeżutkich jabłek jedziemy do miejsca, na którym szczególnie zależało Leszkowi, gdzie można podziwiać petroglify, mające być dowodem na odwiedziny obcych na naszej planecie. Ryty naskalne wykute przez rdzennych Indian faktycznie robią wrażenie.



Kolejną niespodzianką na trasie jest Scenic Drive. Droga ta okazuje się być strasznie zajmująca – pierwsze 2km pokonujemy blisko 2h, zatrzymując się co chwilę i podziwiając jelenia, sarny, indyki i zabudowania dawnych osadników.



Intensywny dzień zwieńczyliśmy genialnymi hamburgerami z frytkami, popijanymi waniliowym shake’m w Torrey. Czujemy się błogo, jednak jest już po zmroku, a musimy jeszcze znaleźć nocleg. Dojeżdżamy do campingu znajdującego się na terenie Dixie National Forest. Latarką znajdujemy ostrzeżenie dotyczące grasujących tu niedźwiedzi – trzymajcie kciuki za tę noc!

C.d.n.

Dodaj Komentarz

Komentarze (13)

bluev 21 grudnia 2015 13:20 Odpowiedz
USA - ostatnie miejsce na liście moich marzeń podróżniczych. Miejsca z tego wpisu dla mnie jednak w punkt, odrazę mam do LA, NY i innych, a tu przyroda, przestrzeń. Co kto lubi. Czekam na ciąg dalszy. Foty - super. Szczęścia w związku!
doubleb88 22 grudnia 2015 21:03 Odpowiedz
BAJA! Czekam na ciąg dalszy. Czytając przypomnieliście mi o zorganizowaniu Annual Passu ( też się niebawem wybieram bardzo podobną trasą ) - więc dzięki :) Już zamówiony! Szkoda, że nie udało Wam się wejść do Antelope Canyon.
venividivici 23 grudnia 2015 22:12 Odpowiedz
Jeżeli Cię to pocieszy, to Antelope Canyon wygląda lepiej na zdjęciach z internetu (przynajmniej w moim odczuciu ) :) I z tego co widzę Little Horse Canyon jest rzeczywiście w podobnym klimacie. Na nas zdecydowanie większe wrażenie, zrobił np Horseshoe bend. W ogóle fajna ta wasza wyprawa i miło się ogląda wasze zdjęcia, szczególnie te z miejsc, w których i my byliśmy jakieś 2 tygodnie po was :)
adamek 28 grudnia 2015 10:37 Odpowiedz
Canyonlands, Capitol Reef - moje miejsce na Ziemi. Miło powspominać podróże w tamte rejony. Szkoda, że nie mieliście chwili, żeby zwiedzić Horseshoe Canyon - tam dopiero są petroglify!
magma 29 grudnia 2015 10:02 Odpowiedz
Spełniliście jedno z moich marzen, a raczej planów na niedaleką przyszlosc :) Ale ze wzgledu na moj lęk wysokosci musze przyznac, że niektore fotki zmroziły mi krew w żyłach, super !
sikor5 29 grudnia 2015 15:52 Odpowiedz
Super! Czekam z niecierpliwością na dalsze części. Od lat chcę zrobić podobną trasę, ale ponieważ mam wziąć dzieciaki ( i żonę :) ) to ciągle pieniążki się rozchodzą. Wasza relacja więcej mi dała niż gmeranie w zakupionym przewodniku.
86915 24 stycznia 2016 19:45 Odpowiedz
bluevUSA - ostatnie miejsce na liście moich marzeń podróżniczych. Miejsca z tego wpisu dla mnie jednak w punkt, odrazę mam do LA, NY i innych, a tu przyroda, przestrzeń. Co kto lubi. Czekam na ciąg dalszy. Foty - super. Szczęścia w związku!
Bardzo dziękujemy!:) Na punkcie zdjęć ma małego świra, także cieszę się niezmiernie, że się podobają:) Podsyłam też linka do kolejnej części: http://86915.fly4free.pl/blog/1737/honeymoon-czyli-nasza-amerykanska-przygoda-czesc-iii/ - a tam jeszcze więcej natury, przyrody, dzikości...:)
86915 24 stycznia 2016 19:51 Odpowiedz
doubleb88BAJA! Czekam na ciąg dalszy. Czytając przypomnieliście mi o zorganizowaniu Annual Passu ( też się niebawem wybieram bardzo podobną trasą ) - więc dzięki :) Już zamówiony! Szkoda, że nie udało Wam się wejść do Antelope Canyon.
Strasznie się cieszymy, że relacja spełniła swoją funkcję i się na coś przydała - o to chodziło!:):) Niemożność wejścia do Antelope Canyon faktycznie bolała... przez jakieś 30min, ale kolejne niesamowite miejsca, które odwiedziliśmy, skutecznie wypełniły tę lukę;) A, właśnie dodaliśmy część III: http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/1737/honeymoon-czyli-nasza-amerykanska-przygoda-czesc-iii/
86915 24 stycznia 2016 19:57 Odpowiedz
venividiviciJeżeli Cię to pocieszy, to Antelope Canyon wygląda lepiej na zdjęciach z internetu (przynajmniej w moim odczuciu ) :) I z tego co widzę Little Horse Canyon jest rzeczywiście w podobnym klimacie. Na nas zdecydowanie większe wrażenie, zrobił np Horseshoe bend. W ogóle fajna ta wasza wyprawa i miło się ogląda wasze zdjęcia, szczególnie te z miejsc, w których i my byliśmy jakieś 2 tygodnie po was :)
Dzięki za ciepłe słowa:) Ooo, to się minęliśmy;) Czy Death Valley była otwarta? Gdy byliśmy w San Francisco, spotkaliśmy polską parę, która opowiedziała nam, że jechała z LV do Doliny Śmierci kilka dni po nas i niestety drogi były pozamykane ze względu na powodzie błotne... Nie dość, że nie mogli wjechać do Death Valley, to jeszcze musieli nadrobić kilkaset km, co finalnie popsuło im dalszy plan wycieczki! P.S. Zapraszam na część III: http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/1737/honeymoon-czyli-nasza-amerykanska-przygoda-czesc-iii/ :)
86915 26 stycznia 2016 11:32 Odpowiedz
adamekCanyonlands, Capitol Reef - moje miejsce na Ziemi. Miło powspominać podróże w tamte rejony. Szkoda, że nie mieliście chwili, żeby zwiedzić Horseshoe Canyon - tam dopiero są petroglify!
Hej, dziękujemy za komentarz:) Do podróży przygotowywaliśmy się całkiem długo, a petroglify z Horseshoe Canyon jakoś nam umknęły!:( Jest przynajmniej pretekst do powrotu;)
86915 26 stycznia 2016 11:35 Odpowiedz
magmaSpełniliście jedno z moich marzen, a raczej planów na niedaleką przyszlosc :) Ale ze wzgledu na moj lęk wysokosci musze przyznac, że niektore fotki zmroziły mi krew w żyłach, super !
Życzymy powodzenia w spełnianiu marzeń!:) Dla nas Stany może i nie były wymarzonym miejscem na świecie, ale po tej podróży nie myślimy o niczym innym, jak żeby tam wrócić:) Także pozytywnie zazdrościmy planów;)
86915 26 stycznia 2016 11:39 Odpowiedz
sikor5Super! Czekam z niecierpliwością na dalsze części. Od lat chcę zrobić podobną trasę, ale ponieważ mam wziąć dzieciaki ( i żonę :) ) to ciągle pieniążki się rozchodzą. Wasza relacja więcej mi dała niż gmeranie w zakupionym przewodniku.
Uprzejmie donosimy, że część III jest już gotowa: http://86915.fly4free.pl/blog/1737/honeymoon-czyli-nasza-amerykanska-przygoda-czesc-iii/ :) Bardzo dziękujemy za ten komentarz, jeśli relacja przydała się komuś od strony praktycznej, to dla nas największa nagroda!:) Życzymy powodzenia w zbieraniu funduszy, bo naprawdę warto! Nam znacznie pomogły koperty weselne, u Was najwidoczniej już "po ptokach"...;)
bonczi 13 grudnia 2016 23:53 Odpowiedz
Witam. czy przeoczyłem dalsze relacje czy skończyliście tylko na dwóch? :)