0
Sagitta 25 kwietnia 2016 09:24
Podczas naszej amerykańskiej podróży w 2014 roku, w drodze powrotnej z Arizony do Californii przez Nevadę, zatrzymaliśmy się na jedną noc w miejscu uroczym. W miejscowości Alamo, w jednym z domków w "Windmill Ridge", domku zwanym "Just Hitched" - chociaż 'uwiązani' to już byliśmy od dłuższego czasu ;)

Miejsce zrobiło na nas ogromne wrażenie. Mieliśmy widok na góry, za którymi znajdowała się tajemnicza Strefa 51 (to ta od UFO). Po zachodzie słońca budziło się życie pustyni. Nad naszymi głowami latały dziesiątki nietoperzy, które mlaskając pochłaniały setki komarów, a z oddali słychać było odgłosy m. in. kojotów. Bajka!

Siedzielibyśmy tak bez końca na ławeczce przed domem, wpatrzeni i zasłuchani.
W końcu musieliśmy to jednak przerwać, wejść do środka, zjeść jakąś kolację, wziąć prysznic i nieco się ogarnąć po dość długiej trasie, pokonanej tego dnia w ogromnym upale, z którym nawet klimatyzacja samochodowa średnio sobie radziła. Ponieważ ławeczka przed domem miała magiczną moc przyciągania, Mąż postanowił, zanim położymy się spać, jeszcze na chwilę na niej usiąść. Chwilę później, przyciągnęła również mnie.

I znowu siedzieliśmy wpatrzeni i zasłuchani.
Zaczęło się robić już dość późno. Następnego dnia, po śniadaniu, mieliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Nie ma wyjścia, musimy się w końcu położyć spać. No, trudno.

I tu okazuje się, że tak szybko do spania nie pójdziemy...

"No, Kochanie, otwórz te drzwi."
"Wiesz, jakoś nie mogę..."
"Przekręciłaś od środka ten 'dzyndzel' na klamce zanim wyszłaś?"
"Dzyndzel? Nieee..."
"Masz klucz?"
"A jak myślisz?"

Szybkie zerknięcie na okno obok. Zamknięte. W łazience też. No tak, uważaliśmy przecież, żeby wszystko zamykać z uwagi na te wszystkie żyjątka pustynne... Nie muszę chyba dodawać, że auto też zamknęliśmy... Zerkamy na siebie. I jakby to powiedzieć... nie jesteśmy zbyt wyjściowo ubrani. Mieliśmy w końcu kłaść się spać. Mamy na sobie piżamy. Nie! Piżamy to w tym przypadku byłby luksus. Mamy odpowiednio męskie slipy ("czemu nie ubrałem chociaż bokserek?"), kobiece figi i po podkoszulku... Przecież tu w nocy jest prawie 30 stopni!

Ok, spokojnie. Czy ta miła Pani z recepcji powiedziała, że główny budynek jest zamknięty jakoś w godzinach 22-6? I że w nagłych przypadkach trzeba skorzystać z budki telefonicznej przed wejściem? No to zasuwamy do budki. Znaczy, zasuwamy... Mąż przodem, ja jakieś 6m za nim, bo mnie śmiech spowalnia...

"Mamy tutaj taką dość żałosną sytuację. Jesteśmy spod 15-tki. Zatrzasnęliśmy sobie drzwi, klucz został w środku, czy ktoś może nam pomóc?". HELP!!

Odkłada słuchawkę i jest jak w skeczu Maćka Stuhra - "no siedzimy... nic się nie dzieje... siedzimy... no nagrałem mu się na skrzynkę...". No, to jesteśmy w tej części ciała, na której siedzieli...

Zerkam w prawo. Obok stoi skrzynka pocztowa. Taka, wiecie ... hamerykańska. Napis na niej mówi coś o wrzucaniu kluczy. Ponieważ już od dłuższego czasu się śmieję, to dostarczyłam wystarczająco dużo tlenu, żeby doprowadzić do zderzenia szarych komórek. Drżącą ręką (nie wiem czy od śmiechu, czy z wrażenia) otwieram skrzynkę. Są! Koperty z kluczami od domków, z których lokatorzy się wymeldowali. Jesteśmy uratowani! Ba! Możemy sobie nawet wybrać, w którym domku spędzimy noc. Bez kojotów i nietoperzy, które jeszcze niedawno wydawały nam się takie bajeczne.

Mąż, teraz już zupełnie na luzie, sięga jeszcze raz po słuchawkę. "Ehm, yyy, to znowu my, ci od zatrzaśniętych drzwi, sytuacja jest nadal krytyczna..."

I kiedy wybrzmiewa ostanie słowo, widzimy światła podjeżdzającego do nas samochodu...

Do tej pory nie wiem, jak udało się powstrzymać naszemu wybawcy od śmiechu na nasz widok. Być może nie kłamał mówiąc, że to się zdarza...


PS. Słowa, które widnieją na stronie tego przecudownego hotelu (www.wind-mill-ridge.com) "Come stay at one of our 15 cozy, western-themed cabins, savor delicious food from our restaurant and bakery, and enjoy unforgettable outdoor experiences that can only be found in the rugged Southwest" nabrały dla nas wyjątkowego znaczenia... :)

Dodaj Komentarz