+1
mac52548 13 grudnia 2016 21:48
Kiedy wraz z żoną dostaliśmy wizy do USA, nieśmiało zaczęliśmy rozglądać się (na F4F oczywiście) za tanimi lotami do Nowego Jorku. Długo, długo nie było nic nadzwyczajnego. Jeśli ceny schodziły poniżej 2000 zł/osoba w dwie strony to albo jakieś kosmiczne przesiadki, albo trochę egzotyczne linie lotnicze. No cóż, poczekam dalej, wiza na 10 lat więc coś się znajdzie. Pewnego kwietniowego wieczoru, przeglądając internet, tak od niechcenia wchodzę na F4F, a tu wyprawa WAW-OSL-LAX-LAS-JFK-LGW-WAW za niecałe 2200 zł/os. Liniami Norwegian (Dreamlinerem przez wielką kałużę), Virgin America + autobus Megabus LAX-LAS Niewiele się namyślając, nie dzwoniąc nawet do żony zabrałem się do dzieła i kilkanaście minut później miałem wykupiłem bilety na całą trasę. Prawdę mówiąc o zachodnim wybrzeżu nawet nie marzyliśmy. Termin wyprawy połowa listopada 2016 w sumie 9 dni. Pozostało już tylko czekać na termin wylotu.

Wreszcie nadszedł Dzień Niepodległości. W czasie kiedy uczestnicy tradycyjnych już w tym dniu różnorakich marszów mobilizowali się do wyjścia na ulicę, my (żona i ja) zamówiliśmy Ubera na Lotnisko Chopina. Tam wsiedliśmy do samolotu Norwegian do OSL, ku naszemu zdumieniu okazuje się , że całkiem spora grupa tak jak my będzie się w OSL przesiadać do Dreamlinera do LAX. Moje lekkie zaniepokojenie budził czas na przesiadkę w OSL (ok 1,5h), to tego zaniepokojenie to spotęgował fakt, że z WAW wylecieliśmy z ok 45 min opóźnieniem. W trakcie lotu do OSL wszyscy co lecą do LAX (w tym ja) dopytywali się stewardess czy zdążymy się przesiąść. Te zapewniały, że zgłosiły sprawę i w najgorszym wypadki Dreamliner na nas zaczeka.

OSL przywitało nas śnieżnymi klimatami, wylądowaliśmy ok 50 min przed rozkładowym czasem odlotu do LAX na szczęście okazało się, że zadokowaliśmy się dosłownie 3 gate’y dalej od 787 do LAX, dodatkowo wcześniej sprawdziłem, że w OSL jest specjalne przejście tranzytowe, więc nie trzeba będzie kilometrami biegać po lotnisku. Mimo to część pasażerów przesiadających się do LAX w panice postanowiło za wszelką cenę jak najszybciej wydostać się z samolotu z WAW na siłę przepychając się i robiąc niezłe zamieszanie. Po wyjściu z rękawa skierowaliśmy się do przejścia tranzytowego i na szczęście z pominięciem security check trafiliśmy prosto do kontroli paszportowej, a następnie prosto do kolejki pasażerów czekających na boarding do LAX. Boarding zaczął się kilka minut później, więc było tak na styk. Po kilkunastu minutach byliśmy już we wnętrzu Dreamlinera, miejsca 28A i 28B. Pierwsze wrażenia były takie, że kabina (zwłaszcza siedzenia) była już trochę zużyta (czytałem gdzieś że wnętrze lotowskich dreamlinerów też się dość szybko zużywa). Jeszcze tylko deicing i wystartowaliśmy. Kiedy zaczęliśmy eksplorować system rozrywki pokładowej, olśniło mnie, że nie zapakowałem słuchawek. Na szczęście można było sobie kupić na pokładzie za 3 EUR, więc skorzystałem z tej opcji. Jako że nie mieliśmy wykupionego posiłku (za 125 zł/os) opieraliśmy się na własnym prowiancie. Lecz ani trochę nie żałowaliśmy tej decyzji, bo to ma być w założeniu budżetowa wyprawa,

Lot przebiegał w miarę spokojnie, jedynie w rejonie Islandii i Grenlandii były turbulencje, podczas których górne półki na bagaż dosłownie całe się kołysały, robiło to wrażenie, ale po prostu są one przytwierdzone do kadłuba w jakiś elastyczny sposób. Po obejrzeniu filmu postanowiłem się przespać, żona już dawno spała. Obudziłem się nad Dakotą północną, a system rozrywki podkładowej w sekcji flight info pokazywał, że lecimy równo 1000 km/h. Ponieważ byliśmy już nad Stanami, spać już mi się nie chciało i wyczekiwałem lądowania. W końcu po prawie 11 h lotu wylądowaliśmy w LAX. Było po godz 18:00 czasu miejscowego. Po opuszczeniu samolotu skierowaliśmy się do kontroli paszportowej. Spodziewałem się dociekliwych pytań urzędnika imigracyjnego, lecz ku mojemu zaskoczeniu prawie cała procedura odbyła się przy pomocy automatu, który zeskanował wizę, zadał kilka pytań (te same jakie były na formularzu imigracyjnym, który dostaliśmy w samolocie), zdjęcie, odciski palców i na koniec wypluł bilecik potwierdzający przejście tego etapu. Następnie przeszliśmy już do urzędnika imigracyjnego, który tylko spojrzał na bilecik z automatu i bez słowa wbił nam do paszportów pieczątki. Jeszcze tylko przejście przez stanowiska celników, którzy wyrywkowo niektórym podróżnym kontrolowali bagaże, nas przepuścili bez zatrzymywania. Oficjalnie więc byliśmy już w USA i to od razu w LAX, w ogóle po raz pierwszy poza Europą.



Ponieważ do naszego hotelu w centrum (Downtown LA) z lotniska jest niezły kawał drogi (ok 30 km) postanowiliśmy przetestować Ubera. Zamówiliśmy bez najmniejszego problemu, na lotnisku jest specjalny punkt gdzie podjeżdżają Ubery i zabierają pasażerów. Kurs kosztował 25 $, co okazało się rozsądną alternatywą dla autobusów do centrum LAX FLYAWAY do Union Station, który by kosztował nas 18 $ (2x9 $), a z głównego dworca i tak jeszcze musielibyśmy sobie zorganizować sobie transport do hotelu. Zatrzymaliśmy się w hotelu Stay on Main, który znajduje się na rogu S Main St/7th St. Oczywiście nie ma co liczyć na luksusy, ale na budżetową wyprawę mogę go polecić z czystym sumieniem, tym bardziej, że znajduje się on kilka minut spaceru od rejonu Persching Square i US Bank Tower (najwyższego i najbardziej charakterystycznego wieżowca Los Angeles), czyli najściślejszego centrum.
Do hotelu trafiliśmy ok 21:00 czasu miejscowego. Wprawdzie podczas lotu spałem ok 3 godziny (żona jeszcze dłużej) lecz zmęczenie 14 godzinną podróżą było odczuwalne, więc postanowiliśmy po prostu położyć się spać. Plan wydawał się dobry i oczywisty, lecz szybko okazało się, że ani żona, ani ja, pomimo zmęczenia nie możemy zasnąć. No tak, jet lag daje już o sobie znać, poza tym jeszcze zmiana klimatu, spaliśmy przy otwartym oknie i działającym wiatraku, lecz i tak było gorąco. W końcu ok 4:00 nad ranem zasnęliśmy, lecz był to sen płytki i trudno było mówić o odpoczynku.

Następnego ranka (była to sobota) wstaliśmy mocno skołowani, ale postanowiliśmy się nie poddawać i stwierdziliśmy, że najlepsza formą aklimatyzacji będzie plażowanie w Santa Monica. Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę. Wyszliśmy z hotelu i 7th St. Kierowaliśmy się w stronę stacji metra 7th St/Metro Center. Choć na niebie było trochę chmur, to temperatura wg prognoz miała przekraczać 30 stopni Celsjusza, co było znacznie powyżej średniej jak na tę porę roku, która wynosiła ok 23 stopnie. Bardzo to podkreślały pogodynki w lokalnej TV, operując oczywiście w stopniach Farenheita. I faktycznie już o 10 rano było gorąco, co nas cieszyło, w końcu jechaliśmy na plażę, na której rozgrywał się Słoneczny Patrol. Na początek jednak mały szok. Po wyjściu z hotelu (była 10 rano) idąc 7th St w stronę stacji metra okazało się, że jesteśmy jedynymi, jak to można ująć, zwykłymi ludźmi. Oprócz nas o tej porze dnia na ulicy byli tylko i wyłącznie bezdomni i żule, wokół dało się czuć intensywny zapach moczu. Poczuliśmy się bardzo dziwnie choć na szczęście nas nie zaczepiali. Na jednym ze skrzyżowań po drodze, jeden z żuli najzwyczajniej w świecie leżał na chodniku nieruchomo na plecach z szeroko rozstawionymi kończynami. Na nikim (oprócz nas) nie robiło to najmniejszego wrażenia, w Polsce pewnie na taki widok ktoś wezwałby karetkę i zawieźli by takiego delikwenta na SOR. Ale nie tu… Najbardziej zdziwiło mnie to, że takie sceny mają miejsce biały dzień, w najściślejszym centrum LA, tuż przy węzłowej stacji metra (7th St/Metro Center), do której doszliśmy bez przygód i wsiedliśmy w niebieską linię o oznaczeniu EXPO, której końcowa stacja znajduje się w Downtown Santa Monica, bliziutko mola (Santa Monica Pier). Okazało się, że nie jest to metro, lecz w zasadzie zwykły tramwaj, który natychmiast wyjechał na powierzchnię. Ale za to można było podziwiać widoki. Po około 45 minutach byliśmy już na plaży w Santa Monica. Wrażenia były po prostu nie do opisania, o jet lagu dawno zapomnieliśmy (tylko tymczasowo, jak się potem okaże). Na początek sesja zdjęciowa przy słynnych budkach ratowników ze Słonecznego Patrolu (identyczne, jak w serialu), z racji pory roku (listopad) i tylko niektóre były obsadzone ratownikami (nie tak seksownymi jak w serialu). Tego dnia temperatura przekroczyła 30 stopni Celsjusza (ok 90 st. Farenheita), temperatura wody nie przekraczała 20 stopni i całkiem sporo ludzi plażowało, niektórzy się kąpali. I tak przez kilka godzin rozkoszowaliśmy się plażą, mimo że słońce schowało się za chmurami. Przynajmniej nie trzeba było smarować się kremem UV. Po nasyceniu się plażą, spacer po molo, następnie przybrzeżnymi bulwarami w Santa Monica, obiad w Macu, spore wrażenie zrobił na mnie Apple Store przy 3rd st. Istna świątynia Apple, powierzchniowo mniej więcej wielkości boiska do koszykówki, w środku chyba z 200 osób…



Po południu wróciliśmy linią EXPO do Downtown, na 7th St/Metro Center przesiedliśmy się na czerwoną linię metra (to już jest metro z prawdziwego zdarzenia) i wysiedliśmy na stacji Hollywood/Highland, która znajduje się przy Dolby Theatre, w którym corocznie odbywa się ceremonia przyznania Oscarów. Jest to centralne miejsce Hollywood Blvd i Hollywood Walk of Fame. Przy teatrze jest też coś w rodzaju galerii handlowej i jak się okazało jest to świetne miejsce, żeby zrobić sobie zdjęcie ze słynnym napisem Hollywood (Hollywood Sign) w tle. Ciekawostką jest to, ze pierwotnie napis ten brzmiał HOLLYWOODLAND i był reklamą powstającego w pobliżu osiedla mieszkaniowego. Dopiero później napis przejęła Hollywodzka Izba Handlu, usunęła końcówkę LAND i odtąd napis stał się symbolem Hollywood jako przemysłu filmowego.



Ponieważ to był nasz pierwszy dzień w USA, już podczas przejazdu z Santa Monica do Hollywood dał już o sobie znać jet lag. Podczas zwiedzania Hollywood (była to godzina 15-16 czasu miejscowego) organizm najzwyczajniej na świecie zaczął domagać się snu. Zmęczenie doskwierało coraz bardziej, więc pod wieczór wróciliśmy do hotelu. I tu kolejne zaskoczenie. Pod wieczór Downtown LA zmienia się nie do poznania. Ulice o tej porze są gwarne, pełne normalnych ludzi, bezdomnych nie widać. Jakiż to kontrast w porównaniu do godzin przedpołudniowych! Po drodze należało jeszcze zrobić zakupy na wieczór. Wchodzimy do lokalnego spożywczaka, a tam tylko napoje, kanapki, batony i czipsy, jakoś nie widać alkoholu. Pytamy czy mają piwo, a sprzedawca mówi, że za rogiem jest CVS Pharmacy i tam będzie piwo. Piwo w aptece??? No dobra, idziemy to tej CVS Pharmacy, a tu lokal wielkości Biedronki, z czego połowę zajmuje apteka i drogeria, a drugą połowę artykuły spożywcze. I okazuje się, że jest to tutaj (przynajmniej w centrach miast) najpopularniejszy format placówki handlowej. Oprócz CVS w takim formacie działa Walgreens Piwo owszem było, ale minimum w dziesięciopakach, więc kupiliśmy sobie na wieczór wino kalifornijskie (bardzo dobre zresztą). Na półce była też wódka Sobieski.
Jako że zawsze lubiłem Coca colę nie odmówiłem sobie spróbować jej w amerykańskiej wersji. Jednak po chwili zauważyłem, że w CVS Pharmacy można też kupić Coca Colę importowaną z Meksyku, która jest znacznie droższa od amerykańskiej. Okazuje się, że Amerykanie mają świra na punkcie meksykańskiej Coca Coli, która ponoś lepiej smakuje, bo jest słodzona cukrem trzcinowym, a amerykańska syropem kukurydzianym (polska Coca Cola jest słodzona zwykłym cukrem). Nie odmówiłem sobie więc i meksykańskiej coli. Wrażenia smakowe – faktycznie meksykańska smakowała mi najbardziej, lecz amerykańska (mimo syropu kukurydzianego) również mi smakowała, wydaje mi się, że obie miały jakby bogatszy smak od polskiej. Potem jeszcze przeczytałem, że w samym Meksyku część produkcji też jest oparta o syrop kukurydziany, a do USA eksportowana jest tylko wersja słodzona cukrem trzcinowym. Cóż, ekonomia.

Po powrocie do hotelu, z racji jet lagu po napiciu się wina szybko polegliśmy… Następnego dnia na plaży jeszcze lepsza pogoda!





Link do 2 części
https://mac52548.fly4free.pl/blog/2862/wyprawa-do-usa-lax-las-jfk-cz-2-czyli-kac-vegas-trzezwym-okiem/

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

cider 5 lutego 2017 14:03 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, czy ciąg dalszy nastąpi? ;D
mac52548 26 lutego 2017 21:08 Odpowiedz
ciderBardzo fajna relacja, czy ciąg dalszy nastąpi? ;D
Dzięki za zainteresowanie. II część już jest.