0
elemela 19 sierpnia 2017 16:56
10.10.2016

10.10.2016 – zamierzaliśmy dotrzeć do Island In the Sky – 113km, kolejno Mesa Arch 30km + 42km Dead horse point. Jako metę ustaliliśmy Moab i camping Valley RV resort and campground.

Jeśli mnie pamięć nie myli zaczęliśmy od Dead Horse point I zamiast podjechać wozem pod sam punkt widokowy, jakoś tak założyliśmy, że auto należy zostawić pod visitor center a dalej podążać pieszo, w sumie na dobre nam to wyszło, przespacerował się człowiek, szlak widokowy, prosty I przyjemny, ok 2 kilometrowy. Widokówkowo, klimat trochę grand-canionowy.





Mesa arche to taki przedsmak Arches, który mamy zaplanowany jutro. Łuk jest monumentalny a to się kryje za nim, wow aż ciary przechodzą, przepaść kilkadziesiąt mietrów w dół. Zdecydowanie miejsce godne polecenia.

Na sam koniec docieramy do Island In the sky, my górą dołem kanion, można by tak siedzieć przy krawędzi i wpatrywać się jego ogrom bez końca.

Co robią prawie wszyscy a jest to oficjalnie zakazane, przypomina o tym znak :”nie schodzić z wytyczonej ścieżki” o czym nie omieszkała mi przypomnieć przemiła starsza pani z pieskiem.
Wczoraj o mały włos zostalibyśmy roztarci na papkę w piekielnej dolinie i cudem udało nam się znaleźć bazę noclegową za to dzisiaj mamy zarezerwowany wcześniej nocleg na camping Valley RV resort w Moab, co zalecam wszystkim bowiem Moab to busy town full of turists, cieżko znaleźć coś w rozsądnej cenie na już.
Przy okazji Moab to centrum sexu i rozrywki na każdym kroku znajdują się agencje turystyczne organizujące wycieczki na kładach, rowerach, motorach, mają tu mnóstwo restauracji, pubów, sklepów, ba mają nawet Dolar family (odpowiednik naszego „wszystko po 2 zł), gdzie drogą kupna nabyliśmy 4 torby piknikowego żarcia i picia i dowiedzieliśmy się, że mocny alkohol jest do nabycia jedynie w liquier storze, mieszczącym się 3 przecznice dalej, gdzie niestety przybyliśmy zbyt późno aby zastać otwarte drzwi.
Całe szczęście mieliśmy jeszcze jakieś kalifornijskie winko w bagażniku.
Camping całkiem fajny, blisko centrum, basen, mini golf, szachy (monstrualnych rozmiarów) do gry w plenerze, prysznice, łazienki, wszystko elegancko prócz tego, że zamiast miejsca na ognicho był grill na kurzej łapce i zakaz palenia drewnem, pani z recepcji handlowała węglem drzewnym w cenie 14$/worek, cena w pobliskim Dolar family 2,5$ (!!!)
Chcąc się posilić po długim dniu poczęliśmy rozpalać grilla, zaniepokoiły nas ciemne chmury gromadzące się nad czerwonymi skałami otaczającymi Moab z każdej strony.
„Ty będzie lało, a my w tej marnej karykaturze namiotu z Walusia za 24$, trochę strach, co?”,
„Co Ty gadasz to jest porządny namiot!”…kończąc to zdanie zaczęło wiać i lać. Całe szczęście , że kiełbaski były już gotowe. Skonsumowaliśmy je w aucie, obserwując 2 chłopaków rozbijających w tym czasie namiot tuż obok, co za pech trafili jak ślepy kulą w płot, zwłaszcza, że deszczyk ten był przelotny i trwał z 15 minut.





11.10.2016

11.10.2016 – Plan na dziś Arches hotel w Monticello- tu zmiana planów, zrezygnowaliśmy z hotelu na rzecz campingu i mamy zamiar cisnąć w stronę Page a po drodze wyhaczyć jakiś camping.
Jeszcze zanim się rozjaśnia zwijamy nasz „porządny” namiot, zaliczamy poranną toaletę i udajemy się do pobliskiego Arches N.P.


Śniadanie w postaci sałatki ze stacji benzynowej i cynamonowych ciasteczek pop-tart spożywamy na parkingu przy szlaku do Delicate Arch, obserwując z coraz to większym przerażeniem kolejne autokary japońskich turystów i zapełniający się prawie do zera parking.
Do symbolu Utah, widniejącego na tablicach rejestracyjnych tego stanu trzeba dreptać ponad 2 km w jedną stronę, a po dotarciu do celu naszym oczom ukazał się OGROMNY , kamienny łuk, amerykanie określili by go huge. Widziałam sporo zdjęć Arches, z Delicate arche na czele ale wszystkie były chyba robione z takiej perspektywy, że wydawał się niewielki a rzeczywistości jest kolosalny. Robi zdecydowanie największe wrażenie spośród reszty w Arches N.P.





Cały Park zresztą jest fajny, tu dla odmiany nie ma busów i poruszamy się własnym wozem (co się czasem wiąże z brakiem miejsc parkingowych). Podziwiamy jeszcze kilka Archów (takich do których nie trzeba daleko iść) Sand Dune Arch, Skyline Arch, Tunel Arch, Pine Tree Arch. Wracamy do Moab, gdzie odwiedzamy świetnie zaopatrzony liquier store (whiskey, plum wine + pare butelek kalifornijskiego sprawiają, że jesteśmy gotowi na kolejny wieczór pod namiotem). Korzystając wcześniej z wi-fi ustalamy, że w Blanding, Bluff lub Mexican Hat jest od groma campgrandów więc gnamy przed siebie w kierunku Monument Valley a po drodze gdzieś zakotwiczymy.
Wybór padł na Cadillac Ranch RV Park w Bluff, klimatyczne miejsce nad stawem gdzie dzikie kaczki umilały nam wieczór kwakaniem i kaczymi awanturami/zalotami w szuwarach.
Udając się do pobliskiego sklepu/stacji benzynowej zaobserwowaliśmy, że cała wioska (inaczej tego nazwać się nie da, kilka domostw, stacja paliw, bar i nasz camping) jest na sprzedaż, działająca stacja paliw „for sale”, nasz działający camping „for sale”, zamkniety na 4 spusty bar:”for sale”, posesje przy drodze głównej podobnie, tak blisko Monument Valley a biznes nie idzie, nie może być!
Kupujemy drewno i lód (patrz mamy whisky) i udajemy się na zasłużony odpoczynek przy ognisku.



12.10.2016

Rano poznajemy Kanadyjczyków z namiotu obok (właściwie to nie mieli namiotu, spali w aucie, ale mieli za to farelkę i czajnik!) jechali w przeciwnym kierunku, doradzili co warto zobaczyć po drodze łącznie z zaproszeniem do Kanady, my zachęcaliśmy ich do uwzględnienia na swojej trasie h-way 12, przeszło mi przez myśl zaproponowanie im zwiedzenie „zielonych płuc Polski” śląska ale odpuściłam, nie chciało mi się kolejny raz tłumaczyć: „Poland is located in Europe between Russia and Germany”
Ciepły prysznic, śniadanko i hazelnut’s coffea na stacje benzynowej (patrz nie posidamy czajnika samochodowego, a przydałby się jak cholera) i ruszamy w stronę słynnych monumentów, które były tłem szalonej gonitwy strusia pędziwiatra z kojotem oraz miejscem gdzie Forest Gump zakończył swój trwający 3 lata, 2 miesiące, 14 dni i 16 godzin bieg.

Wszyscy radzą wizytę tu przed zachodem słońca, nam wypadło tak, że zawitaliśmy tu rano, trochę obawiałam się, że zdjęcia nie wyjdą tak fajne jak o zachodzie słońca ale wyszły elegancko.

Gospodarze tego terenu Indianie Navajo kasują nas 20$ za możliwość szusowania po off-road’zie miedzy monumentami. Pytanie brzmi jak Mustek poradzi sobie w tym terenie? Babka w wypożyczalni na samym wstępie zaznaczyła, że ubezpieczenie nie obejmuje off-road’u, my oczywiście jej przytaknęliśmy :”wiadomo, co za głupek próbował by Mustanga na jakichś dziurawych bezdrożach!”
Jednak pierwsze co zrobił małżonek pod visitor centre to wyciągnął lornetke i wypotrywał sportowych bryczek sunących w tumanach kurzu pomiedzy monumentami.


Większość Mustków, Camaro i innych tego typu aut stało na parkingu a pasażerowie udawali się na wycieczkę z przewodnikiem jeepami (z ławeczkami na pace), początkowo był plan aby też tak uczynić ale plany zmieniły się o 180 stopni, kiedy mój ślubny wypatrzył czerwonego Mustanga zjeżdzjącego w dół…:”Patrz Mustek cabrio taki jak nasz, jak on jedzie to my też damy rade, dawaj pakuj się do auta!”. Niespiesznie jechaliśmy przed siebie delektując się westernowym krajobrazem, co sprawiło, że wyprzedzały nas wszystkie jeepy z turystami wznosząc kłęby pyłu, który osiadał na całej karoserii, materiałowym dachu, wdzierał się wszędzie. W połowie trasy zatrzymując się by trzasnąć parę fotek stwierdziłam :”nie wiem czy uda nam się doprowadzić ten wóz do takiego stanu aby w wypożyczalni nie zarzucili nam, że jezdzilismy off-road:/” (jak się później okazało wystarczyło „przycisnąć” na trasie i wiatr wydmuchał cały syf, nawet nie pojechaliśmy na myjnie).
Jeśli chodzi o stan podłoża w Mounument Valley, to na mapie wyróżnione są 3 typy nawierzchni :Paved Road, valley Road, wildcat trail, 2 pierwsze są do zrobienia autem typu Mustang, „wildcat trail” zabrzmiało jak mountain lion, zbyt złowieszczo toteż odpuściliśmy. Tak czy siak większość trasy ciachnęliśmy i tylko raz zaryliśmy podwoziem na tym mega – podjeździe już przy samym visitor centre.
Cudowny klimat, przestrzeń, sceneria, definitywnie warto.


13 - 14.10.2016

Kolejnym zakreślonym punktem na mapie jest Page nad jeziorem Powell gdzie mamy rezerwację w Best Western (cena była promocyjna, niewiele odbiegająca od kosztu pola namiotowego w Page, toteż pozwalamy sobie na odrobine luxusu i nie rezygnujemy).

Dystans jaki mamy do pokonania jest dosyć spory bo 215km, no i z Utah przenosimy się do Arizony (rzecz jasna nie wiemy: zmieniamy czas czy tez nie? a należałoby się dowiedzieć, bowiem jutro na 11:00 mamy rezerwację w Lower Antylope Canyon)
Poźnym popołudniem docieramy do hotelu, meldujemy się i jedziemy zabaczyć Horseshoe band – ludzi masa, wszyscy czekają na zachód słońca.

Widząc ludzi balastujących na krawędzi na jednej nodze dla dobrego zdjęcia aż mnie ciary przechodzą, nie mogę na to patrzeć(!) Robert widząc panikę w moich oczach nawet zbytnio nie kombinuje, podczołguje się jedynie do krawędzi celem cyknięcia kilku zdjęć i wracamy do hotelu po drodze zahaczając o Walmarta (Oak Leaf’y się skończyly), kupujemy wikno, kurczaka z rożna i sałatkę na kolację, jest już ciemno, późno a my zmęczeni jak psy, nie chce nam się nawet iść do knajpy na kolację.

Następnego dnia rano raczymy się ciepłą kawką, jajecznicą i naleśnikami z widokiem na zaporę Glen Canyon oraz jezioro Powell, które jedziemy zobaczyć z bliska tuż po śniadaniu.



Samo jezioro nie robi na mnie wrażenia, jakiś taki sztuczny twór, zero roślinności, zero jakiegoś takiego plażopodobnego zejścia do wody, jeno poszarpane skały i woda.
Za to Antylope Canyon (20$/os) robi szał. Jedno z piękniejszych jak nie najpiękniejsze wedle mojej oceny miejsce jakie udało nam się zobaczyć podczas tej wycieczki. Niepowtarzalne, zapierające dech w piersiach, pomarańcz, żółć, czerwień w setkach odcieni.



Pamiętam, że miesiąc przed wyjazdem, kiedy to próbowaliśmy zabookować wejściówkę do Antylope Canyon okazało się, że na 13-go października wolnych miejsc brak (można się było domyślić 13-go!) wpadając w czarną rozpacz, klnąc pod nosem zaczęliśmy przeszukiwać internet, znaleźliśmy oferty „zorganizowanych wycieczek” do kanionu antylopy za 136$ od osoby(!!!) co wydało nam się zdzierstwem (tym niemniej jednak na tyle mi zależało na wizycie tam, że już zaczynałam przekonywać współmałżonka, używając argumentów:”raz się żyje”, „mustang też był drogi ale podczas tej podróży spełniamy swoje marzenia, prawda?”…itp., itd.) po czym przypomniało mi się, że są 2 kaniony antylopy: upper i lower. Chwile później mieliśmy rezerwację na 11:00 do Lower Antylope Canyon na wybrany przez nas dzień w cenie 20$ od osoby– hurra!
Na miejscu okazało się że Indianie liczą sobie dodatkowo 16$ na parking do tego posłuchałam instrukcji wywieszonej w poczekalni :”zakaz wchodzenia z kamerami goPro”, więc z bólem serca kamerkę zostawiłam w aucie, po czym okazało się, że nikt tegoż zakazu nie respektuje i w naszej grupie były co najmniej 2 osoby z takowymi (ale byłam zła wrrrrr).
Po kanionie oprowadza każdorazowo przewodnik (w naszym przypadku przewodniczka), grupy są kilkunastu osobowe i byliśmy jedynymi obcokrajowcami nie licząc 3 Rosjan. Dowiedzieliśmy się, że w zeszłym roku kanion był zamkniety (z powodu deszczu) 5 razy a w tym roku (do października) tylko 3 razy. Goddamn it Arizona!!!
Canyon Antylopy mnie oczarował, ciekawe jakie wrażenie zrobi na nas ten słynny Wielki Kanion?
Dystans do przebycia 215km i 2 noce na Mather campground, 295 Pine Loop.
Jak się okazuje mimo, iż camping jest ogromny: 327 miejsc był oczywiście w całości zajęty, toteż byliśmy radzi, że wcześniej zarezerwowaliśmy 2 noce (2x18$).

Nie daleko pola namiotowego znajduje się General Store: duży market w którym kupicie wszystko (ważna wskazówka: drewno na terenie Grand Canyonu jest prawie 2 x razy droższe niż gdziekolwiek indziej).
Nadjechaliśmy od strony Desert View Watchtower, tą cześć kanionu można zwiedzać wyłącznie własnym środkiem lokomocji, bo z tego co pamiętam nie kursuje tam parkowy shuttle bus. Podejście do krawędzi iiiii brak wow z naszej strony. No Wielki Kanion jak Wielki Kanion, wygląda tak jak na zdjęciach i filmach….fajny.



Następnego dnia z rana śniadanko z jelonkami: stado z 6 sztuk podeszło do naszego obozowiska jak gdyby nigdy nic, o wszędobylskich wiewiórkach już nawet nie wspomnę.

Shuttle busem ruszamy w teren na sam początek zejście w dół kanionu: South Kaibab Trailhead do Ooh Aah point, trasa nie należy do najłatwiejszych, dziury, kamienie, schodki, dość stromo, pełen szacun dla par na małymi dziećmi w nosidełkach na plecach oraz pełen szacun dla mułów, które z turystami (przebranymi za kowbojów) na grzbietach wspinają się po tych schodkach na szlaku.


Kanion z nieco niższej perspektywy niż krawędź jest dużo ciekawszy niżli obserwowany z góry. To tyle co mam właściwie do powiedzenia o Wielkim Kanionie, przejechaliśmy się busem wzdłuż krawędzi i wszystkich przystankach wyglądał identycznie.


Może nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia bo wcześniej widzieliśmy już: Zion, Bryce, Canyonlands, Arches, Monument valley itp. Może należało pojechać w odwrotnym kierunku, prosto z Vegas do Grand Canyon? Po takiej wielości formacji skalnych, mnogości krajobrazów, zmienności kolorów, barw, przyrody nie potrafiłam się zachwycić dostojeństwem i monotonią Wielkiego Kanionu tym niemniej uważam, że warto przyjechać zobaczyć i zejść choć kawałek w dół, a potem napić się piwa, zjeść pyszną pizze w deli General Store, zrelaksować się przy ognisku, skorzystać z prysznica i pralni co i my uczyniliśmy (zastanawiając się: jaki detergent kupić do kolorów? Żeby tylko nie był z wybielaczem. Na ile włączyć tą suszarkę? Pisze, że 30minut za 1$, w pół godziny w życiu nie będzie suche. Zobacz jaka ta suszarka jest wielka- będzie!). I tak w pachnących proszkiem (nie ogniskiem) buzach (pidżamach) udaliśmy się na spoczynek, nucąc pod nosem :”Get your kiks on Rout 66”

Dodaj Komentarz